Wczoraj przeżyłam najgorszy dzień tego roku. Obudziłam się rano o 6.45. Nie byłam w stanie ruszyć niczym. Czułam się jakbym ważyła 700 kg. To był ważny dzień. Miałam spotkanie z klientem. Cały wtorek pracy nad strategią działania w firmie. Napisałam o 7.00 smsa, że umieram i nie dojadę. Klient napisał: Spoko. Kuruj się.
Wybrałam ciało. Klient zrozumiał. Spędziłam cały dzień w pidżamie, wyszłam tylko na spacer z moją psią koleżanką, błagając ją, żeby trwało to jak najkrócej.
Dbam o siebie. Jem zdrowo. Robię przerwy w pracy. Odpoczywam. Pomimo tego, mój organizm się zbuntował. Posłuchałam go. Kiedyś bym nałożyła urodę na twarz, poszła na spotkanie i udawała silną. Wczoraj postawiłam na coś innego.
Dotarło do mnie też, że mam naprawdę szczęście do ludzi, bo klient to zrozumiał. Nie musiał, ponieważ za moją pracę zapłacił wcześniej i mógł powiedzieć: nie wywiązujesz się z umowy. Później zaczęłam się zastanawiać, czy to szczęście, czy po prostu konsekwencje wyboru, z kim decyzję się współpracować.
Dzisiaj jest lepiej, chociaż nadal czuję się słabo. Mam plan minimum do zrealizowania, a potem tylko leżenie. Ptaki śpiewają mi za oknem. W pokoju unosi się zapach szałwii, a ja piję białą herbatę i cieszę się, że to już 21 marca. Za 12 dni kończę 33 lata. Czuję, że dojrzałam, żeby wreszcie stawiać na siebie. Tak naprawdę.
Wydaje mi się, że do szczęścia prowadzi nas wszystkich jedna droga. Kiedyś wybierałam tę po lewej stronie – może ładna, może biała, ale śliska. Teraz wolę chodzić po tej zwykłej, wydeptanej. Spokojnie. Bez pośpiechu.
Dużo wczoraj oddychałam. Świadomie. Płakałam i oddychałam. Nie rozumiałam o co chodzi. Moja przyjaciółka powiedziała, że może jakaś część mojego ego umiera. Wczoraj się nie zgadzałam. Dzisiaj się zgadzam. Umiera we mnie mój terminator zapierdalacz. Już go nie potrzebuję. Dużo mam dzięki niemu. Teraz czas na coś innego. Czas na tu i teraz. Wdech i wydech.
Mam sentymentalny pierwszy dzień wiosny. Ale jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że Wy też.